Enjoy!
________________________
- Nie pójdziecie ze mną póki się nie pogodzicie - powiedział dobitnie Remus.
Trójka Huncwotów spojrzała po sobie wściekłym wzrokiem.
- To co chłopaki? Zgoda? - zaproponował Syriusz.
- Zgoda - powiedzieli chórem. W końcu byli przyjaciółmi od pięciu lat.
Pożegnali się z Ethanem, który już zasypiał i wyszli na szkolny korytarz. James wyciągnął Mapę Huncwotów i Pelerynę Niewidkę. Stuknął w Mapę i założył na siebie i chłopaków Niewidkę.
Szybko i bezproblemowo udało im się wyjść ze szkoły na błonia. Potter ściągnął z nich Pelerynę i mogli już iść w stronę Bijącej Wierzby. Remus rzucił zaklęcie i przeszli tajnym przejściem do Wrzeszczącej Chaty.
Jako, że zostało kilka minut do pełni chłopcy przemienili się w zwierzęta. I czekali.
Potem zaczęło się piekło dla Gryfona.
Jego ciało zaczęło się wyginać, kości łamać, a przy tym towarzyszył mu ogromny ból. Czaszka Lunatyka zaczęła się wydłużać i zwężać, co również okropnie bolało. Czasem chłopak miał ochotę płakać, ale wiedział, że to nieuniknione. Już po kilku minutach było po wszystkim. Zamiast szatyna stał obrzydliwy wilkołak, który nie rozumiał co się dzieje tylko miał ochotę zabijać. Ale miał zakodowane, że te trzy stworzenia stojące przed nim są przyjaciółmi i chcą mu pomóc, dlatego ich nie zaatakował w pierwszym odruchu. Całą noc rzucał się po Chacie i wył, a Huncwoci go nie opuścili mimo, że kilka razy ich zranił,
W tym samym czasie w dormitorium Krukonek...
Wszystkie dziewczyny spały już od godziny, a ona dalej nie mogła zasnąć. Nie miała pojęcia dlaczego. Może dlatego, że dawno nie widziała Petera? Możliwe.
Kiedy zasypiała postanowiła, że spotka się z nim po śniadaniu.
Dopiero zaczynało świtać, ale jeden z Gryfonów już nie spał pomimo niedzieli. Zwlekł się z łóżka i poszedł do łazienki, która (w końcu!) była wolna. Ale zamiast wziąć gorący prysznic, przekręcił kurek z zimną wodą. Był zszokowany tym co zrobił, ponieważ miał przekręcić kurek z ciepłą nie zimną wodą. Plusem tego było, że się rozbudzi na tyle by się szybko ubrać i wyjść z dormitorium. Udał się prosto do Skrzydła Szpitalnego.
To co tam zastał przeraziło go nie na żarty! Peter leżał na łóżku z owiniętym bandażem brzuchem, Syriusz cały był uśmiechnięty mimo licznych ran, które pani Pomfrey mu opatrywała i wcierała jakieś maści, James, który był już opatrzony spał spokojnie.
A Remus?
Remus cały w bandażach leżał nieruchomo. Ale po jego twarzy można było dostrzec, że cierpi. I to bardzo.
- Kochanieńki, to jeszcze nie pora odwiedzin - zwróciła się w stronę Ehana pielęgniarka.
- Niech, pani go wpuści. On wie - odezwał się słabo Lunatyk.
- Dobrze, wejdź, ale nie na długo. Chłopcy muszą odpocząć. Wyjdą dopiero około kolacji, a pan Lupin jutro przed śniadaniem - uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami swojego gabinetu.
- Więc... Jak się czujecie? - zapytał Meadowes.
- Bywało gorzej - mruknął półprzytomnie Black.
- Wiesz, tak jakby ktoś mi połamał wszystkie kości, potem pociął, a następnie wrzucił do gara z sokiem cytrynowym. A tak poza tym dobrze - odpowiedział Lupin.
- Ok. Czyli dobrze - uśmiechnął się Ethan.
- Ale z ciebie optymista - rzucił Łapa.
- Dorcas, czasem to wkurza, ale ja taki jestem. To dziedziczne. Ja mam optymistyczne podejście po mamie, a Dor sarkastyczne po tacie.
- Wasza rodzina jest na maksa pokręcona - szepnął Remus.
- Skarbie, musisz już wyjść - pani Pomfrey wychyliła głowę z gabinetu.
- Dobrze. Do zobaczenia chłopaki - pomachał im i wyszedł z sali.
W Wielkiej Sali było zadziwiająco cicho, ponieważ nie było Huncwotów. Zresztą co miesiąc znikali na prawie cały dzień, chyba, że były treningi Quidditcha.
Ale cisza nie zalegała tylko z powodu braku żartownisiów. W sali brakowało ponad połowy uczniów! Tylko kilkoro rannych ptaszków siedziało i jadło w spokoju śniadanie, co było ogromną rzadkością w Hogwarcie.
Lily Evans, jako, że wstała wcześniej (jak to zawsze), jadła śniadania czytając przy tym Proroka Codziennego.
- Szlama Evans - usłyszała za sobą głos jednego z Ślizgonów.
Lily nawet było szkoda się odwracać do jakiegoś idioty.
Chłopak widząc, że nie wywołał żadnej reakcji ścisnął dziewczynę za ramię.
- I co powiesz teraz szlamo - ścisnął ją jeszcze bardziej, tak, że na pewno Lily będzie mieć brzydkiego sińca.
- Radzę zostawić tę dziewczynę w spokoju - oboje odwrócili głowy w stronę bruneta.
Ślizgon puścił ramię panny Evans i oddalił się w stronę stołu swojego domu.
- Wszystko ok? - zapytał Ethan.
- Tak - wykrztusiła Lily, krzywiąc się kiedy dotknęła ramienia.
- Coś nie widzę - mruknął Meadowes - pokaż.
Evans zsunęła delikatnie rękaw z ramienia.
Ich oczom ukazał się czerwony ślad.
- Może idź do pani Pomfrey? - zasugerował brązowooki.
- Nie będę zawracać jej głowy. Za jakiś czas samo zejdzie.
- Ale wiesz, że jak James to zobaczy będzie wściekły?
- Nic mu do tego - warknęła i wstała z ławki. Zabrała gazetę i migiem opuściła Wielką Salę.
Monica nie mogła nigdzie znaleźć swojego chłopaka. Albo jej unikał, albo... Albo co? Po głowie szatynki krążyły przeróżne myśli.
- Martinez! Jesteś tu. Wszędzie cię szukam! - krzyknął Tim, jej najlepszy kumpel.
- O co chodzi, Timmy?
- Byłem dzisiaj pod Skrzydłem Szpitalnym i zgadnij kogo zobaczyłem?
- Timothy - pogroziła mu palcem.
- Petera i jego kumpli!
- Co tam robili - zaciekawiła się.
- Byli w bandażach i leżeli na łóżkach. Ale to nie wszystko ten cały Lupin był najgorzej poraniony, jakby jego jakieś zwierzę zaatakowało.
- Może próbując zrobić jakiś kawał poranili się - zasugerowała Monica, próbując ukryć uczucie przerażenia.
- Może tak. Nie wiem. Byłaś na śniadaniu?
- Właśnie z niego wracam.
- Spotkajmy się za godzinę nad jeziorem, dobra?
- Dobra.
Tim wszedł do Wielkiej Sali, a Monica ruszyła w stronę biblioteki.
Pożegnali się z Ethanem, który już zasypiał i wyszli na szkolny korytarz. James wyciągnął Mapę Huncwotów i Pelerynę Niewidkę. Stuknął w Mapę i założył na siebie i chłopaków Niewidkę.
Szybko i bezproblemowo udało im się wyjść ze szkoły na błonia. Potter ściągnął z nich Pelerynę i mogli już iść w stronę Bijącej Wierzby. Remus rzucił zaklęcie i przeszli tajnym przejściem do Wrzeszczącej Chaty.
Jako, że zostało kilka minut do pełni chłopcy przemienili się w zwierzęta. I czekali.
Potem zaczęło się piekło dla Gryfona.
Jego ciało zaczęło się wyginać, kości łamać, a przy tym towarzyszył mu ogromny ból. Czaszka Lunatyka zaczęła się wydłużać i zwężać, co również okropnie bolało. Czasem chłopak miał ochotę płakać, ale wiedział, że to nieuniknione. Już po kilku minutach było po wszystkim. Zamiast szatyna stał obrzydliwy wilkołak, który nie rozumiał co się dzieje tylko miał ochotę zabijać. Ale miał zakodowane, że te trzy stworzenia stojące przed nim są przyjaciółmi i chcą mu pomóc, dlatego ich nie zaatakował w pierwszym odruchu. Całą noc rzucał się po Chacie i wył, a Huncwoci go nie opuścili mimo, że kilka razy ich zranił,
W tym samym czasie w dormitorium Krukonek...
Wszystkie dziewczyny spały już od godziny, a ona dalej nie mogła zasnąć. Nie miała pojęcia dlaczego. Może dlatego, że dawno nie widziała Petera? Możliwe.
Kiedy zasypiała postanowiła, że spotka się z nim po śniadaniu.
Dopiero zaczynało świtać, ale jeden z Gryfonów już nie spał pomimo niedzieli. Zwlekł się z łóżka i poszedł do łazienki, która (w końcu!) była wolna. Ale zamiast wziąć gorący prysznic, przekręcił kurek z zimną wodą. Był zszokowany tym co zrobił, ponieważ miał przekręcić kurek z ciepłą nie zimną wodą. Plusem tego było, że się rozbudzi na tyle by się szybko ubrać i wyjść z dormitorium. Udał się prosto do Skrzydła Szpitalnego.
To co tam zastał przeraziło go nie na żarty! Peter leżał na łóżku z owiniętym bandażem brzuchem, Syriusz cały był uśmiechnięty mimo licznych ran, które pani Pomfrey mu opatrywała i wcierała jakieś maści, James, który był już opatrzony spał spokojnie.
A Remus?
Remus cały w bandażach leżał nieruchomo. Ale po jego twarzy można było dostrzec, że cierpi. I to bardzo.
- Kochanieńki, to jeszcze nie pora odwiedzin - zwróciła się w stronę Ehana pielęgniarka.
- Niech, pani go wpuści. On wie - odezwał się słabo Lunatyk.
- Dobrze, wejdź, ale nie na długo. Chłopcy muszą odpocząć. Wyjdą dopiero około kolacji, a pan Lupin jutro przed śniadaniem - uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami swojego gabinetu.
- Więc... Jak się czujecie? - zapytał Meadowes.
- Bywało gorzej - mruknął półprzytomnie Black.
- Wiesz, tak jakby ktoś mi połamał wszystkie kości, potem pociął, a następnie wrzucił do gara z sokiem cytrynowym. A tak poza tym dobrze - odpowiedział Lupin.
- Ok. Czyli dobrze - uśmiechnął się Ethan.
- Ale z ciebie optymista - rzucił Łapa.
- Dorcas, czasem to wkurza, ale ja taki jestem. To dziedziczne. Ja mam optymistyczne podejście po mamie, a Dor sarkastyczne po tacie.
- Wasza rodzina jest na maksa pokręcona - szepnął Remus.
- Skarbie, musisz już wyjść - pani Pomfrey wychyliła głowę z gabinetu.
- Dobrze. Do zobaczenia chłopaki - pomachał im i wyszedł z sali.
W Wielkiej Sali było zadziwiająco cicho, ponieważ nie było Huncwotów. Zresztą co miesiąc znikali na prawie cały dzień, chyba, że były treningi Quidditcha.
Ale cisza nie zalegała tylko z powodu braku żartownisiów. W sali brakowało ponad połowy uczniów! Tylko kilkoro rannych ptaszków siedziało i jadło w spokoju śniadanie, co było ogromną rzadkością w Hogwarcie.
Lily Evans, jako, że wstała wcześniej (jak to zawsze), jadła śniadania czytając przy tym Proroka Codziennego.
- Szlama Evans - usłyszała za sobą głos jednego z Ślizgonów.
Lily nawet było szkoda się odwracać do jakiegoś idioty.
Chłopak widząc, że nie wywołał żadnej reakcji ścisnął dziewczynę za ramię.
- I co powiesz teraz szlamo - ścisnął ją jeszcze bardziej, tak, że na pewno Lily będzie mieć brzydkiego sińca.
- Radzę zostawić tę dziewczynę w spokoju - oboje odwrócili głowy w stronę bruneta.
Ślizgon puścił ramię panny Evans i oddalił się w stronę stołu swojego domu.
- Wszystko ok? - zapytał Ethan.
- Tak - wykrztusiła Lily, krzywiąc się kiedy dotknęła ramienia.
- Coś nie widzę - mruknął Meadowes - pokaż.
Evans zsunęła delikatnie rękaw z ramienia.
Ich oczom ukazał się czerwony ślad.
- Może idź do pani Pomfrey? - zasugerował brązowooki.
- Nie będę zawracać jej głowy. Za jakiś czas samo zejdzie.
- Ale wiesz, że jak James to zobaczy będzie wściekły?
- Nic mu do tego - warknęła i wstała z ławki. Zabrała gazetę i migiem opuściła Wielką Salę.
Monica nie mogła nigdzie znaleźć swojego chłopaka. Albo jej unikał, albo... Albo co? Po głowie szatynki krążyły przeróżne myśli.
- Martinez! Jesteś tu. Wszędzie cię szukam! - krzyknął Tim, jej najlepszy kumpel.
- O co chodzi, Timmy?
- Byłem dzisiaj pod Skrzydłem Szpitalnym i zgadnij kogo zobaczyłem?
- Timothy - pogroziła mu palcem.
- Petera i jego kumpli!
- Co tam robili - zaciekawiła się.
- Byli w bandażach i leżeli na łóżkach. Ale to nie wszystko ten cały Lupin był najgorzej poraniony, jakby jego jakieś zwierzę zaatakowało.
- Może próbując zrobić jakiś kawał poranili się - zasugerowała Monica, próbując ukryć uczucie przerażenia.
- Może tak. Nie wiem. Byłaś na śniadaniu?
- Właśnie z niego wracam.
- Spotkajmy się za godzinę nad jeziorem, dobra?
- Dobra.
Tim wszedł do Wielkiej Sali, a Monica ruszyła w stronę biblioteki.





(Tim)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Voldemorta nie ma, więc komentuj ;)